Dzisiaj w Betlejem

Tutaj słychać języki niemal całego świata. Ludzie nie ukrywają wzruszenia. I trudno się temu dziwić, bo przecież właśnie w tym miejscu, ponad 2000 lat temu, przyszedł na świat Zbawiciel.

Betlejem ma bogatą historię, która liczy sobie 3500 lat. W języku hebrajskim Bet Lehem znaczy Dom Chleba. Najstarsza wzmianka o nim znajduje się w starotestamentalnej Księdze Rut. Dzisiaj miasto liczy ponad 30 000 mieszkańców i jest położone na terenie Autonomii Palestyńskiej. Co ciekawe, od Jerozolimy – znajdującej się w Izraelu – dzieli go odległość 10 kilometrów.

Spaceruję ulicami Betlejem. Jest listopadowe popołudnie. Dosyć ciepło. Przechadzam się  uliczkami pełnymi sklepów, restauracji i kawiarenek. W oddali widzę usytuowane na wzgórzach spore blokowiska. Mijam też wiele hoteli. Przez trzy dni będę mieszkał w jednym z nich. A jego nazwa brzmi „Pasterze”.

Wokół mnóstwo ludzi. Są to mieszkańcy miasta oraz pielgrzymi z różnych zakątków kuli ziemskiej. Ci pierwsi jak co dzień robią zakupy, wracają do domów ze szkół i miejsc pracy lub po prostu spacerują. Natomiast ci drudzy, utrudzeni czasami wielogodzinną podróżą samolotem, chcą jak najszybciej znaleźć się w znaczącym dla całego chrześcijańskiego świata obiekcie – Bazylice Narodzenia Pańskiego.

Dotarłem do centralnego miejsca. Jego nazwa brzmi Plac Żłóbka. Jest tutaj Palestyńskie Centrum Pokoju z biblioteką i kinem, dziewiętnastowieczny meczet Omara, no i oczywiście cel pielgrzymek – Bazylika Narodzenia Pańskiego. Muszę przyznać, że z zewnątrz budowla nie robi na mnie wielkiego wrażenia. Jednak kiedy jestem już przed wejściem do środka walory estetyczne schodzą na dalszy plan. Duch dziejów opanował mój umysł. To przecież właśnie tu, pod tą świątynią, znajduje się miejsce, gdzie według tradycji „Słowo stało się Ciałem”.

Rozważania w kolejce…

Do Groty Narodzenia prowadzą strome schody. Jest dużo ludzi. Spora kolejka. Jednak czas oczekiwania można spożytkować na refleksję. I tak robi wielu. Widzę skupione twarze. Słyszę szepty wypowiadanych modlitw. Zauważam też typowych turystów. Dla nich liczą się tylko zdjęcia, informacje, ciekawe historie wygłaszane przez przewodników. Wreszcie moja kolej! Na chwilę mogę przyklęknąć przy srebrnej gwieździe. Na jej obwodzie znajduje się łaciński napis „Hic de Virgine Maria Iesus Christus natus est” (Tu narodził się z Maryi Dziewicy Jezus Chrystus). Dotykam gwiazdy, kładę też w tym miejscu małego Jezuska – figurkę z drzewa oliwnego, zakupioną wcześniej w sklepiku z pamiątkami. I tyle, muszę iść, bo inni czekają. Przecież pielgrzymi z Filipin, Ghany, Etiopii… także chcą przeżyć tutaj wyjątkową chwilę. Może jedyną taką w swoim życiu. Ciekawe co myślą? Co mówią Dzieciątku? Może proszą o pokój, więcej sprawiedliwości i dobroci na świecie? A może modlą się o zdrowie dla kogoś bliskiego?

Grota w całości jest zabudowana. Ma 12 metrów długości i 3,5 metra szerokości. Wrażenie na mnie robią 53 lampy oliwne. W tej niewielkiej przestrzeni jest jeszcze zagłębienie – miejsce gdzie stał żłóbek. Moją uwagę zwraca starsza kobieta, która z trudem klęka na dwa kolana i z wielkim namaszczeniem schyla się, aby ucałować posadzkę. W ten sposób oddaje szacunek miejscu, gdzie ponad 2 tysiące lat temu w żłóbku leżał mały Zbawiciel.

Pole pasterzy

Jakieś 3 kilometry od Betlejem znajdują się groty „gdzie pasterze trzód swych strzegli”. To przy którejś z nich aniołowie ogłosili tym skromnym ludziom, że na świat przyszedł Mesjasz. Wchodzę do jednej z jaskiń. Jest mała i zaaranżowana na typową kaplicę. Oglądam rzeźby aniołów oraz wyeksponowaną na ołtarzu figurę Dzieciątka Jezus. Specyficzny klimat tworzą zapalone lampki oliwne i świece.W ławach siedzą pielgrzymi z Meksyku. Śpiewają po hiszpańsku kolędy. Ich głosy roznoszą się donośnym echem. I ja pod nosem nucę „Wśród nocnej ciszy głos się rozchodzi…”. Jest listopad – upominam sam siebie. Ale co tam, w takim miejscu trzeba pokolędować.

Wychodzę na zewnątrz. Idę w górę, aby zobaczyć znajdujący się nad grotami kościółek Excelsis Deo. Swoim kształtem przypomina szałas pasterski. Świątynia została ufundowana w 1955 roku przez mieszkańców Kanady. W środku podziwiam między innymi kopułę symbolizującą niebo i gwiazdy. Oczywiście jest też ta wyjątkowa – betlejemska.

Na koniec oglądam panoramę surowych, półpustynnych wzgórz oraz Osiedla Bajt Sahur. Nazwa ta w tłumaczeniu na język polski brzmi „miejsce straży nocnej”. Wracam do miasta. Chcę jeszcze odwiedzić wyjątkowe miejsce.

Grota Mleczna

Nie ma o niej mowy w ewangeliach. A jednak pielgrzymi chętnie tu przychodzą. Mam na myśli Grotę Mleczną oddaloną od Bazyliki Narodzenia Pańskiego o jakieś 300 metrów.

Tradycja podaje, że podczas ucieczki do Egiptu Święta Rodzina zatrzymała się tutaj, gdyż Maryja chciała nakarmić Jezusa. Kilka kropel mleka matki spadło na ciemną skałę i stało się coś dziwnego – cudownego. Cała grota stała się biała. Dzisiaj do tego miejsca przybywają kobiety z całego świata. Należą do różnych wyznań, a łączy je jedno – proszą Maryję, by nigdy nie zabrakło im mleka do wykarmienia swoich dzieci oraz o dar uleczenia niepłodności.

Kończę swój pobyt w Betlejem. Jadę dalej. Mam jeszcze w planach Jerozolimę, zieloną Galileę i Tel Awiw. Przypomniałem sobie o zakupie pamiątek. Wchodzę do dużego sklepu. Wybieram szopkę z drzewa oliwnego i pasterską fujarkę, na której nie potrafię grać. Ale co tam. Może kiedyś się nauczę. Właściciel sklepu proponuje mi kawę. Podaje ją w maleńkiej filiżance. Jest moc! – uświadamiam sobie po pierwszym łyku. Tak, moim zdaniem jest w Betlejem moc – po pierwsze duchowa. Muszę tu wrócić. Może na któreś Boże Narodzenie?

Dariusz Stępień

Facebook Comments Box
Facebook